Desiree (USA 1954)
reż. Henry Koster
obsada: Marlon Brando (Napoleon), Jean Simmons (Desiree), Merle Oberon (Józefina) i inni.
W 1954 roku Marlon Brando był w popkulturze wszystkim, i czy mu się to podobało, czy nie, był nade wszystko gwiazdą filmową. W Hollywood myślano, że teraz jest własnością fabryki snów, którą należy traktować z komercyjną troską. Jego pierwsze sześć filmów można by określić jako nietypowe, artystyczne i prestiżowe wyzwania, ale teraz nadszedł czas, aby Brando pojawił się w filmach, w których tylko najjaśniejsza gwiazda filmowa mogłaby grać. Desiree jest właśnie takim wehikułem, dziełem wystawnym i pięknie opakowanym - ale komercyjnym. Jest to książkowy romans historyczny z charyzmatycznym Brando w roli charyzmatycznego cesarza Napoleona Bonaparte i Jean Simmons jako tytułową dziewczyną, która go kocha i, rzekomo, inspiruje. Brando nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony do tej kreacji, ale rozumiał politykę 20th Century-Fox, której nie to firmie producenckiej nie wypadało mu odmówić. Studio podpisało z nim kontrakt na „The Egyptian”, kolejny film kostiumowy z ogromnym budżetem, w którym Brando grał główną rolę. Brando wycofał się z filmu tuż przed rozpoczęciem zdjęć, powołując się na względy zdrowotne, co zmusiło Fox do szybkiego znalezienia zastępstwa. Brando nie miał innego wyboru honorowego, jak tylko zaakceptować prośbę Foxa, by zagrał w „Desiree”, i dla filmu dobrze się stało, że to uczynił, ponieważ ta romansowa opera mydlana w wielkim formacie ekranowym ma niewielką wartość poza jego ekranową obecnością.
Film jest godny podziwu pod względem technicznym, z doskonałą scenografią i kostiumami, ale jako dramat jest trochę banalny i teatralnie przegadany. Drugą część swojej siły oddziaływania (poza Brando) czerpie z czarującego występu promiennej Jean Simmons, która jest na ekranie przez większość długiej historii i wiarygodnie rozwija się z naiwnej dziewczyny w pewną siebie kobietę. Od Marlona Brando ekranizacja „Desiree” otrzymała zdumiewający portret Napoleona. Krytycy zawsze byli podzieleni w swoich reakcjach. Niektórzy uważali, że był to mistrzowsko kontrolowany występ, podczas gdy inni, że Brando bawił się rolą i po prostu odpoczywał na planie filmowym. Dla wielu osób wielkim zaskoczeniem była jego klarowność dykcji; zniknęło sławne bełkotliwe mamrotanie Dzikiego. Napoleon w portrecie Brando mówi miękkim, lirycznym głosem, wyraźnie wymawiając słowa z precyzyjnym angielskim akcentem. Jego modelowym wzorcem był Claude Rains. Założenie francuskiego akcentu uczyniłoby tę charakterystykę absurdalną, ale użycie przez Brando cichego, miarowego angielskiego akcentu w jakiś sposób nadało roli chłodne, cyniczne implikacje - zgodne z przebiegłym charakterem cesarza. Brando mądrze unikał również pozowania, które psuje wiele przedstawień Napoleona, ani razu nie przyjmując słynnej pozy ręki wkładanej za koszulę. W tej fikcyjnej strukturze postaci Brando był - mimo banału filmu - w stanie pokazać, jakim chłodnym, wyrachowanym, kompulsywnym i samotnym człowiekiem musiał się jawić wielki Napoleon.
Wstęp wolny!
Przedstawiamy Wam rozkład jazdy na najnowsze seanse: Akademia Zapomnianych Arcydzieł Filmowych – Celuloidowe „historie”